29.12.2012

For Gon... For Mor... FOR EREBOR!


Wczoraj w końcu doczekałam się ekranizacji Hobbita, po tylu latach! Jestem o krok od stwierdzenia że „marzenia się spełniają”. 

Od kiedy dowiedziałam się że „Hobbit” jednak zostanie nakręcony, wiedziałam że to będzie film który określę mianem WSPANIAŁEGO. Mam więc pewne niejasne wrażenie że nie jestem wystarczająco obiektywna by go polecić… Mimo to polecam, po obejrzeniu wciąż uważam film za rewelacyjny, ma trochę wad ale także sporo zaskakujących zalet i wszystko się pięknie równoważy. A jeżeli nic według kogoś, nie rekompensuje nieco zbyt dziecinnej i baśniowej stylizacji krasnoludów – to wiedzcie że „Hobbit” docelowo został napisany dla DZIECI. 

Osobiście jestem zachwycona wszystkim. W szczególności śpiewającym Thorinem… i ogólnie Thorinem… po za tym mamy starego i dobrego Gandalfa, Golluma oraz Sarumana. W końcu pojawił się ojciec Legolasa. Sceny walki jak zwykle wciskały w fotel. Do tego jeszcze muzyka Howarda Shore’a…

Podsumowując, idźcie sami zobaczyć!

***

Tymczasem po świętach, śniegu nie było, w zasadzie „magii świąt” też jakoś specjalnie nie widziałam. Z resztą, nie rozglądałam się specjalnie bo od tygodnia uczę się na kolejny sprawdzian z historii sztuki, ważny bo z renesansu i to włoskiego.

Ale i to ma swoje plusy, bo właśnie dostałam nieco motywacji za sprawą Michała Anioła który architektem został dopiero w wieku 40 lat, prace nad budową Bazyliki św. Piotra przejął w wieku 70 lat. Pełnił funkcje głównego architekta przez kolejne 17 lat – aż do swojej śmierci. A puenta do której zmierzam wcale nie brzmi: „wszyscy i zawsze możemy zostać architektami”, mam raczej na myśli bardziej szerokie: „wszystko przed nami”. Więc może skończę się załamywać że moje malarstwo jest na poziomie 3-letniego Leonarda?! Jeszcze 30 lat tworzenia i nawet może na tym zarobie :D

***

A szablon będę zmieniać tak długo i często aż trafia na TEN WŁAŚCIWY. Może to trochę potrwać, ale w gruncie rzeczy świetnie się przy tym bawię.

***

Udanego sylwestra!

12.12.2012

Kim jestem Gamlingu?


Jesteś naszą Włóczką!



***

28.12.12 - HOBBIT!

***

Żyje, a właściwie to nie. Robię dyplom, dniem i nocą, 36 godzin na dobę. Czasem pozwolą mi z dna gara powyławiać warzywa. Tak też było dziś na zatwierdzeniu 40%. Wyłowiłam 4/5 i prawdopodobnie 5 na semestr z naszego SS (sztuka stosowana). Więc w kolejce do „gara” stoję wciąż pierwsza - kolejny powód by po śmierci zamiast grobu zbudowano mi mauzoleum.

A moje sukcesy edukacyjne są oblane coraz większą ilością krwi. Nie poszłam w poniedziałek do szkoły ponieważ do godziny 4:00 robiłam projekty, zasnąć nie mogłam do 5:00, natomiast o 6:17 stwierdziłam że to jakiś żart że jeszcze dzisiaj muszę stać pięć godzin przed sztalugą i w dodatku napisać olimpiadę z historii sztuki. Czarny humor w stylu plastyka… Zbojkotowałam poniedziałek i do końca dnia pracowałam w mojej "manufakturze dyplomowej".


***

Co mamy za oknem? ŚNIEG. Co robi Włóczka? CIESZY SIĘ. Jest biało, zimno, magicznie czysto, niepokojąco jasno w nocy, ślisko na chodnikach i wszystko pachnie zimą! W tym kraju bardziej skandynawsko już być nie może, zwłaszcza kiedy do mózgu sączy się przez słuchawki Bathory i mroźne „Foreverdark Woods”. Dzisiaj, żeby przedłużyć całość tych wrażeń estetycznych postanowiłam pojechać autobusem który wysadzi mnie 15 minut od domu. 15 minut czystego relaksu na trochę „wyższym poziomie”. Spacerek po nieoświetlonych i bezludnych uliczkach, gdzie hula wiatr i absolutnie nikt nie zwraca uwagi na mój raczej niezrozumiały, zachwycony uśmiech kiedy podziwiałam „efekty świetlne zimowego pejzażu po zmroku”… Psychopata, że aż miło.

Naczytałam się za dużo o Van Goghu... i jakoś tak "artystycznie" zaczynam odstawać od profilu społecznego.

***

Tak sobie myślę, że skoro pozwoliłam sobie na te „przeżycia artystyczne” które się trochę przeciągnęły czasowo, to mogę również zajrzeć tu i tam, napisać, po komentować, zmienić szablon na pro-zimowy…

***

I oto jestem, w tej nie najlepszej z notek!

***

Chciałam elegancko podzielić się muzyką, ale wszystko co chcę załadować jest za duże więc:

 Link do mojego sukcesu, Tenhi (które opracowuje na dyplom) i Vuoksi.

Teraz świątecznie, Halford (wokalista Judas Priest!) i Winter Song

A na koniec, ku pamięci Quorthona, Bathory i Man Of Iron - będzie moim hymnem jak obronię dyplom bo w tedy "na człowieka z żelaza wyrosnę".


***

Zaczęło się po Tolkienowsku, to niech się też tak skończy:


Elen sila lumenn omentielvo!





PS: post miałam opublikować wczoraj, ale dzisiaj mamy świetną datę która się już raczej nie trafi za naszego życia!

4.11.2012

Potrzebna strategia


W zasadzie, powinnam uczyć się historii sztuki, robić projekty i poprawiać prace na rysunek… nie mówiąc już o zadaniu na angielski, sprawdzianie z polskiego, referacie na historie i wos… oraz wszystkich rzeczach o których nie pamiętam… Ale nie! Wpadłam na wspaniały pomysł przehandlowania 3 godzin na napisanie porządnej notki. Żaden z elementów składowych mojego organizmu oraz osobowości specjalnie nie protestował… a to co mi wyszło to tragiczna historia która mogła się przydarzyć każdemu… bądź się przydarza wybitnie często od… od… przez całe życie.

Otóż…

Leżycie już w łóżeczku, smacznie podrzemując. Cisza, spokój, i to wrażenie że wszystkie problemy waszego dziennego życia zostały gdzieś daleko, daleko… aż tu nagle… czujecie że musicie skorzystać z toalety! W pierwszej chwili to ignorujecie powtarzając sobie: „wytrzymam do rana”. Jednak… już w głębi siebie… wiecie… że… g**** prawda! Plujecie sobie w twarz że za dużo wypiliście przed snem.

Otwieracie oczy i od niechcenia lustrujecie nieprzeniknioną ciemność w której skąpany został wasz pokój. Ostatnią rzeczą o której chcecie teraz myśleć są te wszystkie głupie horrory których tyle oglądaliście, wszystkie straszne historie o duchach (które budziły strach w wieku 8 lat i które wydają się dziwnie realne teraz kiedy macie lat 18 i otacza was kłębiąca się ciemność właściwa godzinie 1 w nocy). Dodajmy do tego Wyobraźnie która przechodzi samą siebie w takich chwilach. Nie minie sekunda i już tam się coś rusza, tu coś stoi, a najgorsze jest tamto co tak patrzy ślepymi oczami… Ale, jesteście twardzi i w heroiczny sposób próbujecie w ciągu jednej nanosekundy wyciągnąć rękę spod kołdry, wymacać włącznik lampki oraz użyć go zgodnie z przeznaczeniem.

I stała się światłość! Doskonale sobie zdajecie sprawę że w trakcie jej czynienia przekroczyliście dozwolony czas i mieliście cholerne szczęście że nic wam ręki nie u*****... Bierzecie głęboki wdech i rozglądacie się dokładnie po pokoju sprawdzając moc 40 watowej żarówki na waszą Wyobraźnię. Dopiero w tedy gdy ta stwierdzi: „no dobra, niech ci będzie” macacie stopą po podłodze w poszukiwaniu kapci. Wzdrygacie się na samą myśl robienia tego po ciemku – taki żarcik Wyobraźni.

Podchodzicie do drzwi. Naciskacie klamkę. Ostrożnie je uchylacie. Trochę szerzej. Szerzej… NA OŚCIEŻ URUCHAMIAJĄC ŻARÓWKĘ WYPOSARZANONĄ W CZUJNIK RUCHU, która niczym ten ostatni obrońca dobra zawsze ci pomoże jeżeli ciągle przed nią podskakujesz albo energicznie wymachujesz ręką. Szybki rzut oka na korytarz i ślizgiem do kolejnego bastionu którym jest włącznik światła na schodach (ten już nie jest taki uczynny, ale przynajmniej nie zgaśnie jak stoisz nieruchomo i nasłuchujesz).

Wyobraźnia nie śpi, właśnie śmieje się psychicznie informując że teraz przed tobą najgorsze - zejście po schodach. Wprost do czyhającego w ciemności na dole niebezpieczeństwa. Schodząc coraz niżej i niżej widzicie zarysy foteli w salonie. Foteli za którymi Coś z pewnością się schowało. Coś co w zasadzie schowało się z czystego przyzwyczajenia… bo z przyzwoitości na pewno nie! Element zaskoczenia… phi… Ale już widzicie drzwi łazienki. Wyobraźnia jednak sprawia że szybko dostrzegacie swoją straconą pozycje, mimo iż was od drzwi dzieli zeskoczenie z trzech stopni i jeden krok, a to coś zza fotela ma do przebycia jakieś 5 metrów plus metr by ominąć fotel. Wyobraźnie jednak dodaje temu czemuś skrzydła albo długie skoczne kończyny, wprost wspaniale...

Biegniecie i za pomocą autosugestii staracie sobie wmówić na początek istnienie autosugestii jako takiej, a później powtarzacie: „myśl o czymś przyjemnym”. W takiej chwili walczycie z wyobraźnią która wyciąga swoje najgorsze projekcje a które wy sami próbujecie zastąpić „czymś przyjemnym”

(W tym momencie przypominam sobie moją ulubioną scenę z Władcy Pierścieni, czyli mowę Boromira po odbiciu Osgiliath i wspaniałe „For Gondor!” które usilnie powtarzam, przywołując w myślach widok uśmiechniętego Seana Beana i armii statystów w gondorskich zbrojach.)

Udało się! Stoicie przed drzwiami! Światło! Cholera, gdzie to… A tu! Jest! wszum! wszum! klik! For Gondor! Już jesteście bezpieczni w małej przestrzeni która jest oświetlona i przytulna. Ale… zaraz. LUSTRO. Brama do innych wymiarów. Jak w nie zerkniecie to na bank zobaczycie tam coś strasznego zamiast swojego odbicia.... lub też za waszym odbiciem będzie coś strasznego… k*****! forgondorforgondorforgondor. Ale Polak chce, Polak potrafi. Przywołujecie w pamięci mniej więcej gdzie się owo lustro znajduje i z taką pomocą wiecie że całe wasze życie zależy od niepatrzenia się na najbardziej rzucającą się w oczy ścianę w łazience…  ale For Gondor!

Kiedy już załatwiliście co mieliście, wypadało by umyć ręce… jedyny problem w tym że… umywalka jest pod lustrem... Potrzebna strategia! Obieracie kurs który teoretycznie ma was doprowadzić do celu i z zamkniętymi oczami, zgięciu w pół podchodzicie do umywalki. Puszczacie wodę. Wyobraźnia oczywiście utrzymuje że z kranu leci coś czerwonego… forgondorforgondor. Wycieracie ręce pierwszym wymacanym z brzegu ręcznik (mając nadzieję że to ręcznik). For Gondor! Znowu stoicie przed drzwiami… które są jedyną barierą między wami a światem potworów. Moglibyście tak stać i stać, ale Wyobraźnia już podpowiada że właśnie coś za wami wychodzi z lustra… forgondorforgondor. Klik. Wszum. Wszum. I biegiem! forgond… k****… nie zgasiliście światła w łazience! …szybki zwrot i… patrzycie śmierci prosto w oczy. forgondorforgondor. Wymachujecie silnie i gwałtownie pięścią w wybitnie kiepskim prawym-sierpowym, dobiegacie do nieszczęsnego włącznika. forgondor. Gasicie światło. forgondorforgondor. I z powrotem… biegiem do schodów. forgondor. W stronę światła. forgodnorforgondor. Już jesteście na piętrze. forgondor. Energiczny wymach ręką, mądra żarówka się zapala. For Gondor! Gasicie te na schodach. For Gondor! Ostatnia prosta. FOR GONDOR!

Udało się! Jesteście bezpieczni w pokoju! … no przynajmniej póki żarówka działa…

Ale For Gondor!

I dobranoc … hyhy

***

A z czysto organizacyjnych rzeczy, może nowy szablon? Grafika w nagłówku to "Paryska ulica w deszczu" Gustave'a Caillebotte'a. Mimo całej mojej antypatii do Francji, Francuzów, Francuskiej sztuki i wszystkiego co z tym krajem jest związane - naprawdę polubiłam ten obraz. Trafiłam na niego przypadkiem w te wakacje i przypomniałam sobie dopiero teraz kiedy na historii sztuki omawiamy impresjonizm. Mniejsza z tym, że prawdopodobnie twórczość Caillebotte'a po prostu ominiemy gdyż nie jest wystarczająco istotnym artystą... co nie zmienia faktu że chronologicznie idąc to pierwszy Francuski obraz który trafia do moich zmysłów estetycznych.

A ramki ułożone w jedną kolumnę mi się już znudziły!

31.10.2012

Archaiczny uśmiech


Rozchwianie psychiczne. Jakby spojrzeć mniej pragmatycznie, to w zasadzie dobrze też może czasem być… Poza tym stosuję taktykę „małych radości”, polegającą w moim przypadku, na ponownym nauczeniu się optymizmu przy pomocy pozytywnych reakcji na drobne "uśmiechy losu". Dzięki temu udaje mi się wprowadzić siebie w pocieszny nastrój. Nie jestem jednak przekonana o dobrym wpływie  na otoczenie. Może wszyscy się przyzwyczaili że jestem „personifikacją szczęścia” i zionie ode mnie czarną rozpaczą? A niezauważalnie pozytywniejsze postrzeganie świata przez moją osobą zauważalnie choć niezrozumiale wpływa na wszystkich ludzi?

Istnieje też inne wytłumaczenie na taką reakcje środowiska. Mianowicie: moja paranoja ma się lepiej niż sądziłam... Wkrótce obok napadów niemej histerii pojawią się zaostrzone stany lękowe. W następnym stadium czekają mnie równie fascynujące atrakcje. Całość skończy się w Dniu Obrony Dyplomu (DOD) śmiertelnym atakiem… na komisje… widowiskową ucieczką „w stronę słońca”… czyli może jakaś Kamczatka, gdzie resztę życia spędzę wśród niedźwiedzi i naukowców? Na Kamczatce, jak na odległy, wschodnio-rosyjski grajdoł przystało, jest raczej kiepsko rozwinięty system sądowniczo-karny, a papierów o ekstradycje zwyczajnie nie ma kto podpisać. Natomiast jedyne prawo tam panujące tj. prawo jungli… czy jakieś tam tajgi – pozwoli mi dokonać żywota na wolności…
Nikt nie mówił że to ma być długi żywot.  

***

Bo wiecie, święta tuż tuż, autobusy już przestały jeździć, śnieg zdążył stopnieć, a ja - się przeziębić. Nie uwierzycie, ale KOCHAM ZIMĘ - to jedna z tych „małych radości” które pozwalają mi nie panikować… przez chwilę.

***

Ja tu sobie pisze, a dług publiczny rośnie.

***

Mój wewnętrzny wzorowy uczeń właśnie dyskretnie przypomniał że… WEŹ SIĘ DO ROBOTY WŁÓCZKA, BO K**** **** * ****************!!!

26.09.2012

Antena Partenos


ZDAŁAM
P R A W O   J A Z D Y
NIEWIERZĘ
ALE ZDAŁAM
ZA PIERWSZYM RAZEM
Z D A Ł A M

Egzaminatora po prostu urzekła moja historia. Kiedy się dowiedział, że biedna Włóczka chodzi do plastyka i nie spała całą noc bo się stresowała, a na studia chce iść do Cieszyna, na grafikę, i ogólnie wygląda na rozchwianą emocjonalnie artystkę, która z całą pewnością dokona żywota w iście widowiskowym stylu jeżeli dostanie wynik N E G A T Y W N Y. Mój ciemny, płytki umysł przyjmuje takie wyjaśnienie, odsuwając na bok wszystkie legendy o „limitach” które dostają egzaminatorzy - a co za tym idzie, nie spotykanym w mojej egzystencji szczęściu.

A kiedy usłyszałam „zaliczę to pani”… to aż mi się celulit na mózgu wygładził.
Dzień Śmierci Dniem Złamania Systemu.
Mam wrażenie jakbym przemyciła 6kg kokainy przez granicę.

***

Nowy szablon, KONSERWATYWNY. Niedorzeczny pingwin na pięknej kanapie z zabytkową babcią. Podrasowane w Photoshopie.

Wróciłam o 14 do domu. Nie miałam głowy do projektowania. Poczułam nieodparte i niepokojące pragnienie rozwiązania jakiegoś zadania matematycznego... Więc zrobiłam wszystkie maturalne ćwiczenia które dostaliśmy na ostatniej lekcji. A potem również nie chciało mi się robić projektów. I błądząc tu i tam natrafiłam na te rozbrajającą grafikę. Włóczka pomyślała: "A może by tak nowy szablon?"... resztę już znacie.

***

A w poniedziałek mam plener. I w końcu mogę mieć kwadratowe formaty! 
Bo kwadrat jest idealny, doskonały, wspaniały... K W A D R A T O W Y

***

Kogoś mogła zdziwić "Antena Partenos". To piękna i rozbrajająca literówka odszukana w moich notatkach haszowych z Starożytnej Grecji. Jest to nazwa rzeźby (Fidiasza, jeśli dobrze pamiętam) która w istocie miała się nazywać "ATENĄ Partenos". 

***

Nie ma źle. 
JUŻ nie.

16.09.2012

Savoie


Jeżeli oczekujecie kolejnej notki w której moje gorzkie życie wyleje się jak wnętrzności martwego jelenia właśnie oporządzanego przez wprawnego rzeźnika… to się nie doczekacie.

?!

Tak. Jest wspaniale. Popadłam w histerię. Nic do mnie nie dociera. Przestałam się martwić co będzie za 7 miesięcy, 7 tygodni, 7 dni, 7 godzin… Nawet rzadziej pytam się za ile przerwa. Mam ograniczoną świadomość, jednocześnie wiedząc o tym. To chyba reakcja obronna organizmu. Wydaje mi się to bardzo zgrabnym i eleganckim wyjaśnieniem. Ale nic nie dzieję się bez przyczyny. Zaraz przedstawię jak do tego doszło.

APOGEUM

Haszowy wieczorek dnia 07.09. „Tradycja wieczorków haszowych”. Brzmi jak spotkanie bandy ćpunów na rytualnym odlocie w każdy piątek ich marnego życia. W istocie wiele to się nie różni. Banda uczniów plastyka umawia się na wspólną naukę historii sztuki, która z poddańczym uwielbieniem nazywana jest „haszem”. Od tego roku wieczorki legalnie i otwarcie mogą być wzbogacone o kilka procent. Działa to niemal jak sztuczka z osłem i marchewką, a w roli tyczki i sznurka występuje nasza wyobraźnia która wytrwale twierdzi że „jeszcze się nie schłodziło”. Przebrnęliśmy przez barok w Niemczech, Hiszpanii, Flandrii oraz Holandii. A po chwili nie uwagi jedno piwo było wypite, a drugie napoczęte. Następną godzinę spędziliśmy na utwierdzaniu się w przekonaniu że nikt nie ma gorzej od nas.

OCZYSZCZENIE

Następnego ranka obudziłam się z katarem, kaszlem i całą gamą objawów przeziębienia i grypy. Masz tu te: "jeszcze się nie schłodziło". Pochwaliłam swoją głupotę i przez resztę dnia wysmarkałam cały domowy zapas chusteczek oraz jedną rolkę papieru toaletowego. W przerwach starałam się skompletować  „wstępną dokumentację pracy dyplomowej” (brzmi to niesłychanie dostojnie). Najpierw wspomnę że ostatecznie zdecydowałam się na „projektowanie” Tenhi. Nie jest to żaden black metal, viking metal, ani nawet metal. To po prostu piękna muzyka prosto znad finlandzkich jezior, którą z wielkim żalem wciskam do szerokiego wora neofolku. Bo gdzieś musiałam ich wcisnąć, między innymi na tym polega ta cała dokumentacja - muszę znaleźć, przepisać i wydrukować informacje takie jak charakterystyka zespołu, czy chociażby historia gatunku itd.

OBJAWIENIE

W niedziele (09.09.) poszukiwałam innych przedstawicieli neofolku (robiłam to nie tylko ze względu na nieuniknioną ciekawość, lecz takiej listy również potrzebowałam do dokumentacji). Przeglądając wyniki wyszukiwania trafiłam na forum na stronie jakiegoś polskiego funclubu Rammsteina. Jak już zdążyłam się dowiedzieć, najwięcej fanów takiej muzyki jest w Niemczech, czemu więc Polacy lubiący niemiecki Rammstein, nie mieli by lubić neofolku? Jak się okazało, sam temat dotyczący neofolku był dosyć dziwny… Ludzie ładowali tam i owszem Current 93 czy Death In June (jak się dowiedziałam zeszłego dnia, flagowe przykłady gatunku), ale także trafiłam na starą dobrą Wardrune a także moją kochaną Negurę Bunget – i jedno, i drugie, czymkolwiek są, na pewno nie są neofolkiem. Podobnie jak cała gama innych zespołów tam umieszczonych – w przewadze niemieckich kapel grających różne wariację folk metalu, często przekraczając jego granice. Ale.

Jeden zespół przykuł moją uwagę. Przykuwa ją do dziś. I przykuwać będzie. Od czasów Huntera nie przeżyłam podobnego „objawienia”. Otóż, wśród zarośniętych germańskich bardów i kilku psychopatów wyglądających jak jaskiniowi Power Rangers, znalazłam Ich.

Ubrani w XIX-wieczne stroje. Nie grający ale, mówiąc ordynarnie, nak**wiający na instrumentach zgoła się do tego nie nadających (wiolonczela, kontrabas, klarnet). I do tego oryginalne, w miarę rocowe brzmienie, chodź jedynym rocowym instrumentem jest tam perkusja. Teksty zarówno po niemiecku jak i po angielsku. Po za tym, po raz pierwszy widziałam jak ktoś headbanginguje grając na wiolonczeli. Bardzo Widowiskowe. Wygląda to na tyle wspaniale, że moim ulubieńcem od razu stał się wspaniały Graf Lindorf, który nawet nazywa się wspaniale. 



Coppeliusa polecam, nawet zdeklarowanym anty-szwabą!

NOWE ŻYCIE

Niczym się nie przejmuje. Chorobę zaćpałam gripexem. Kiedy tylko mogę słucham Coppeliusa. Dyplom idzie powoli, ALE DO PRZODU. Wciąż jestem Jedną z Klasowych Potęg Haszowych. A o reszcie przedmiotów i egzaminie na prawo jazdy po prostu nie myślę. Nie myślę. Magia.

3.09.2012

"Ruchome schody jechały powoli (...)"


Oj krucho.

*****

Nie sądziłam że dzisiejszy poranek wykręci mnie na lewą stronę. Po zjedzeniu śniadania spróbowałam się uśmiechnąć. Jak się okazało, był to jeden z najbardziej krzywych i wymuszonych uśmiechów w historii mojego życia. Zaprzestałam więc tych prób. Spakowałam parasol (wiedząc że jak tak zrobię, deszcz na pewno nie spadnie). Podpięłam słuchawki. Wyszłam z domu. A, że szkoda pieniędzy na komunikacje miejską… poszłam na nogach (mamy nowego, mobilnego kanara który po prostu mieszka w lipnickich autobusach). 30-minutowy spacerek… z odciskami na piętach. Kiedy sobie o nich przypomniałam, solaris ostentacyjnie wolno przejechał obok mnie. Gdyby autobusy miały twarze, na jego dostrzegłabym szyderczy uśmieszek. Stałam tak przez chwilę czekając aż ktoś mnie jeszcze dobije, aż zdałam sobie sprawę że budzę pewne zainteresowanie wśród robotników dzielnie odpoczywających po drugiej stronie drogi. Super. Czemu to choć raz nie mogą być wikingowie?! Zacisnęłam zęby i ruszyłam w kierunku zakrętu za którym zniknęła eMZetKa.

 Po jakimś czasie byłam prawie na miejscu. Po drodze wstąpiłam do piekarni którą odwiedzam tylko w czasie roku szkolnego. Sama nie wiem skąd znalazłam w sobie tak wielkie pokłady życzliwości i radości. Pięknie powiedziałam „dzień dobry”, elegancko rozkładając akcenty na poszczególne sylaby. W odpowiedzi usłyszałam równie serdeczne „dzień dobry” – była to pierwsza-miła-rzecz która spotkała mnie tego dnia. „Poproszę ciasto francuskie z serem” (nie spodziewaliście się tak subtelnego zakupu z moje strony, co?). Kiedy płaciłam ekspedientka życzyła mi rozwalająco „smacznego”. Powiedziała to absolutnie szczerze. Tak. Do była druga-miła-rzecz która mnie spotkała tego dnia. Niemal poprawił mi się humor.

Niemal. Po wyjściu na ulice, dostrzegłam majaczący na niedalekim horyzoncie gmach plastyka. Później zobaczyłam zbity tłum ludzi tarasujących wąskie chodniki po obu stronach drogi. Przeszkodę należało pokonać siłą – po raz kolejny tego dnia żałowałam że nie mam przy sobie maczugi albo jakiegoś CeKaeMa...

A kiedy znalazłam się po ciężkiej podróży przed „Bramami Mordoru”… wyobraziłam sobie jakiegoś Pakistańczyka który nagle pojawia się na ulicy i pruje do mnie z uzi. Super. Wspaniale k****. To na pewno będzie udany rok…

*****

Dyplom dyplomem. Włóczka włóczką. Niezdecydowanie niezdecydowaniem.
Już kilkanaście razy zmieniałam koncepcje. Dziś. Tak, DZIŚ znowu to uczyniłam. Jutro mam prawdopodobnie przedstawić jakieś projekty. I zamiast myśleć to siedzę i klepie w klawiaturę. Wspaniale. Och.  

*****

Egzamin na prawo jazdy. Teoria i praktyka. Jednego dnia. Dnia w którym świat przestanie istnieć. 26 września Dniem Śmierci. Hura.

*****



Po za tym. Ja naprawdę zamierzam przeżyć ten rok. Obiecano mi nowy komputer jak zdam maturę. 

Nowy komputer = Skyrim!



Fus Ro Dah!



22.08.2012

For Gon... MORDOR!

Im bliżej końca wakacji tym moje myśli są bardziej destrukcyjne. Chciałabym żeby ktoś mi amputował ten cholerny świat który z perfidnym uśmiechem na ustach ładuje mnie w to całe bagno jakim jest polska oświata. Ble. Matura. Dyplom. A do tego jeszcze to cholerne prawo jazdy. Na co mi to. Mam 18 lat i zero ambicji. Zero Absolutne. Jest mi tak źle że mogłabym wypić pół litra wódki. Bez popity. Prawdopodobnie po chwili to wyrzygam. Raczej na pewno to wyrzygam. I to nie "po chwili" tylko "od razu". Mam poprostu wredny żołądek. Odnoszę wrażenie, że tonę w bagnie, a ciemna mulasta breja dostaje się do moich płuc i ciągnie mnie na dno (jeżeli ono w ogóle istnieje).

Ogólnie nie jest mi zbyt wesoło, a jak mam się śmiać to chyba tylko histerycznie. Ten rok mnie zniszczy. Rozpije się, stoczę na dno, osiwieje, wątroba mi wysiądzie, mózg uszami wypłynie. Będzie cholernie ciężko. Jak nigdy. Naprawdę.

Tymczasem moje prawo jazdy może i nie wygląda już tak abstrakcyjnie jak w tedy, kiedy miałam pierwsze jazdy. Nie znaczy to też że jest niesamowicie realne (a już myśleliście że skończę biadolić). W zasadzie to przy czysto pragmatycznym spojrzeniu coś takiego jak „włóczkowe prawo jazdy” po prostu nie ma szans istnieć w tym nie najlepszym ze światów (jakby to spuentował kochany Mordimer) . Ale. Każdy człowiek ma w sobie coś z niepoprawnego optymisty który z czystym szaleństwem dostrzega nikły płomyczek nadziei.

No i masz! Realizm uchylił drzwi. Zrobił się przeciąg. A prawa fizyki zdmuchnęły płomyczek.

Uśmiecham się. Tak. Histerycznie.

Och, Odynie! Dlaczego lepiej pisze mi się kiedy mam wybitnie podły humor?

A co do Odyna, to znowu się „skandynawizuje”. Słucham sobie kochanego Bathory’ego, Einherjera, Burzuma oraz Kampfara. W zasadzie jak co roku, bo wiecie: zima nadchodzi. A ja lubię zimę. I lubię skandynawską muzykę kiedy jest zimno. Ale Włócz, jest DOSYĆ ciepło. I co z tego? Staram się spędzać dużo czasu przy otwartej lodówce. Co nie zmienia faktu że podejrzanie wcześnie w tym roku zaczynam. Czy to znaczy, że mam dostęp do tajnych informacji meteorologicznych? Nie. Zima pewnie nie przyjdzie wcześniej niż zwykle, i nie będzie mroźniejsza… niż zwykle. Niestety. Dobra. Przejdźmy do rzeczy. Jako uczennica plastyka, na ostatnim roku muszę zrobić dyplom - wspominałam już pewnie kiedyś o tym (na starej Włóczlandi). No dobra Włócz, ale gdzie tu cholerny związek? A cholerny związek jest w tym, że na temat mojego dyplomu wzięłam sobie opracowanie graficzne dyskografii którejś ze skandynawskich kapel o wybitnie pro-nordycko-mitologicznej filozofii. Nie trzeba daleko szukać żeby znaleźć takie zespoły. To znaczy, trzeba. Ale ja znam takich ekip całkiem sporo. Gorzej, bo ciężko się zdecydować. Po pierwsze, znakomita większość potrafi jednocześnie śpiewać epickie pieśni o dzielnych wikingach, jak i wywrzaskiwać krwawe teksty o czarnych mszach, paleniu kościołów, orgiach, gwałceniu, niewinnych dziewicach, krwi, mordowaniu, rytualnym gwałceniu, rytualnym mordowaniu… a najlepiej o krwawym, rytualnym gwałcie na niewinnej dziewicy podczas orgii na czarnej mszy zakończonej zamordowaniem rzeczonej dziewicy i spaleniem rzeczonego kościoła. Tak więc Bathory i Burzum odpadają, z wielkim bólem. Naprawdę wielkim. Obecnie najbardziej skłaniam się ku Einherjerowi, który (wbrew pozorom) jest w miarę bezpiecznym jeśli chodzi o teksty i ideologię. 

A co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Według moich pierwszych koncepcji i wstępnych projektach projektów podejrzewam że mogę wpakować się na robienie żmudnych skandynawskich plecionek (taki ornament). Ale Odyn jest ze mną, prawda?

*****

Jak na pierwszą notkę, całkiem „przyjemnie” się ją pisało wiedząc że opublikuje ją bez żadnego szemranie Onetowskich serwerów. Dziękuje Google!





A z Onetem na stos!