Jeżeli oczekujecie kolejnej notki w której moje gorzkie
życie wyleje się jak wnętrzności martwego jelenia właśnie oporządzanego przez
wprawnego rzeźnika… to się nie doczekacie.
?!
Tak. Jest wspaniale. Popadłam w histerię. Nic do mnie
nie dociera. Przestałam się martwić co będzie za 7 miesięcy, 7 tygodni, 7 dni,
7 godzin… Nawet rzadziej pytam się za ile przerwa. Mam ograniczoną świadomość, jednocześnie
wiedząc o tym. To chyba reakcja obronna organizmu. Wydaje mi się to bardzo
zgrabnym i eleganckim wyjaśnieniem. Ale nic nie dzieję się bez przyczyny. Zaraz
przedstawię jak do tego doszło.
APOGEUM
Haszowy wieczorek dnia 07.09. „Tradycja wieczorków
haszowych”. Brzmi jak spotkanie bandy ćpunów na rytualnym odlocie w każdy piątek
ich marnego życia. W istocie wiele to się nie różni. Banda uczniów plastyka umawia
się na wspólną naukę historii sztuki, która z poddańczym uwielbieniem nazywana
jest „haszem”. Od tego roku wieczorki legalnie i otwarcie mogą być wzbogacone o
kilka procent. Działa to niemal jak sztuczka z osłem i marchewką, a w roli
tyczki i sznurka występuje nasza wyobraźnia która wytrwale twierdzi że „jeszcze
się nie schłodziło”. Przebrnęliśmy przez barok w Niemczech, Hiszpanii, Flandrii
oraz Holandii. A po chwili nie uwagi jedno piwo było wypite, a drugie napoczęte. Następną godzinę spędziliśmy na utwierdzaniu się w
przekonaniu że nikt nie ma gorzej od nas.
OCZYSZCZENIE
Następnego ranka obudziłam się z katarem, kaszlem i całą
gamą objawów przeziębienia i grypy. Masz tu te: "jeszcze się nie schłodziło". Pochwaliłam swoją głupotę i przez resztę
dnia wysmarkałam cały domowy zapas chusteczek oraz jedną rolkę papieru toaletowego.
W przerwach starałam się skompletować „wstępną
dokumentację pracy dyplomowej” (brzmi to niesłychanie dostojnie). Najpierw
wspomnę że ostatecznie zdecydowałam się na „projektowanie” Tenhi. Nie jest to
żaden black metal, viking metal, ani nawet metal. To po prostu piękna muzyka prosto
znad finlandzkich jezior, którą z wielkim żalem wciskam do szerokiego wora
neofolku. Bo gdzieś musiałam ich wcisnąć, między innymi na tym polega ta cała dokumentacja - muszę znaleźć, przepisać i wydrukować
informacje takie jak charakterystyka zespołu, czy chociażby historia gatunku itd.
OBJAWIENIE
W niedziele (09.09.) poszukiwałam innych przedstawicieli
neofolku (robiłam to nie tylko ze względu na nieuniknioną ciekawość, lecz
takiej listy również potrzebowałam do dokumentacji). Przeglądając wyniki
wyszukiwania trafiłam na forum na stronie jakiegoś polskiego funclubu
Rammsteina. Jak już zdążyłam się dowiedzieć, najwięcej fanów takiej muzyki jest w Niemczech,
czemu więc Polacy lubiący niemiecki Rammstein, nie mieli by lubić neofolku? Jak
się okazało, sam temat dotyczący neofolku był dosyć dziwny… Ludzie ładowali tam
i owszem Current 93 czy Death In June (jak się dowiedziałam zeszłego dnia,
flagowe przykłady gatunku), ale także trafiłam na starą dobrą Wardrune a także moją
kochaną Negurę Bunget – i jedno, i drugie, czymkolwiek są, na pewno nie są
neofolkiem. Podobnie jak cała gama innych zespołów tam umieszczonych – w przewadze
niemieckich kapel grających różne wariację folk metalu, często przekraczając
jego granice. Ale.
Jeden zespół przykuł moją uwagę. Przykuwa ją do dziś. I
przykuwać będzie. Od czasów Huntera nie przeżyłam podobnego „objawienia”. Otóż,
wśród zarośniętych germańskich bardów i kilku psychopatów wyglądających jak
jaskiniowi Power Rangers, znalazłam Ich.
Ubrani w XIX-wieczne stroje. Nie grający ale, mówiąc
ordynarnie, nak**wiający na instrumentach zgoła się do tego nie nadających
(wiolonczela, kontrabas, klarnet). I do tego oryginalne, w miarę rocowe brzmienie, chodź jedynym rocowym
instrumentem jest tam perkusja. Teksty zarówno po niemiecku jak i po angielsku.
Po za tym, po raz pierwszy widziałam jak ktoś headbanginguje grając na wiolonczeli.
Bardzo Widowiskowe. Wygląda to na tyle wspaniale, że moim ulubieńcem od razu stał się
wspaniały Graf Lindorf, który nawet nazywa się wspaniale.
Coppeliusa polecam, nawet zdeklarowanym anty-szwabą!
NOWE ŻYCIE
Niczym się nie przejmuje. Chorobę zaćpałam gripexem. Kiedy
tylko mogę słucham Coppeliusa. Dyplom idzie powoli, ALE DO PRZODU. Wciąż jestem
Jedną z Klasowych Potęg Haszowych. A o reszcie przedmiotów i egzaminie na prawo jazdy po prostu nie myślę.
Nie myślę. Magia.
No, i proszę, jak to miło się nie przejmować :) Ale, Włóczuś, dla mnie to oczywiste, że zawsze dasz radę :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, dobrze mi na blogspocie :) I od razu podskoczyły mi statystyki. Przeznaczenie? :)
ale się cieszę, ze dajesz radę! w istocie zazdroszczę Ci owego objawienia. ja jak na razie wciąż jestem na etapie depresyjnym, a DOSŁOWNIE WSZYSTKO wkoło tylko temu sprzyja. powodzenia, mój zacny wikingu! podbijaj świat pracą dyplomową, czy co wy to tam macie... ajeee! :)
OdpowiedzUsuń