16.09.2012

Savoie


Jeżeli oczekujecie kolejnej notki w której moje gorzkie życie wyleje się jak wnętrzności martwego jelenia właśnie oporządzanego przez wprawnego rzeźnika… to się nie doczekacie.

?!

Tak. Jest wspaniale. Popadłam w histerię. Nic do mnie nie dociera. Przestałam się martwić co będzie za 7 miesięcy, 7 tygodni, 7 dni, 7 godzin… Nawet rzadziej pytam się za ile przerwa. Mam ograniczoną świadomość, jednocześnie wiedząc o tym. To chyba reakcja obronna organizmu. Wydaje mi się to bardzo zgrabnym i eleganckim wyjaśnieniem. Ale nic nie dzieję się bez przyczyny. Zaraz przedstawię jak do tego doszło.

APOGEUM

Haszowy wieczorek dnia 07.09. „Tradycja wieczorków haszowych”. Brzmi jak spotkanie bandy ćpunów na rytualnym odlocie w każdy piątek ich marnego życia. W istocie wiele to się nie różni. Banda uczniów plastyka umawia się na wspólną naukę historii sztuki, która z poddańczym uwielbieniem nazywana jest „haszem”. Od tego roku wieczorki legalnie i otwarcie mogą być wzbogacone o kilka procent. Działa to niemal jak sztuczka z osłem i marchewką, a w roli tyczki i sznurka występuje nasza wyobraźnia która wytrwale twierdzi że „jeszcze się nie schłodziło”. Przebrnęliśmy przez barok w Niemczech, Hiszpanii, Flandrii oraz Holandii. A po chwili nie uwagi jedno piwo było wypite, a drugie napoczęte. Następną godzinę spędziliśmy na utwierdzaniu się w przekonaniu że nikt nie ma gorzej od nas.

OCZYSZCZENIE

Następnego ranka obudziłam się z katarem, kaszlem i całą gamą objawów przeziębienia i grypy. Masz tu te: "jeszcze się nie schłodziło". Pochwaliłam swoją głupotę i przez resztę dnia wysmarkałam cały domowy zapas chusteczek oraz jedną rolkę papieru toaletowego. W przerwach starałam się skompletować  „wstępną dokumentację pracy dyplomowej” (brzmi to niesłychanie dostojnie). Najpierw wspomnę że ostatecznie zdecydowałam się na „projektowanie” Tenhi. Nie jest to żaden black metal, viking metal, ani nawet metal. To po prostu piękna muzyka prosto znad finlandzkich jezior, którą z wielkim żalem wciskam do szerokiego wora neofolku. Bo gdzieś musiałam ich wcisnąć, między innymi na tym polega ta cała dokumentacja - muszę znaleźć, przepisać i wydrukować informacje takie jak charakterystyka zespołu, czy chociażby historia gatunku itd.

OBJAWIENIE

W niedziele (09.09.) poszukiwałam innych przedstawicieli neofolku (robiłam to nie tylko ze względu na nieuniknioną ciekawość, lecz takiej listy również potrzebowałam do dokumentacji). Przeglądając wyniki wyszukiwania trafiłam na forum na stronie jakiegoś polskiego funclubu Rammsteina. Jak już zdążyłam się dowiedzieć, najwięcej fanów takiej muzyki jest w Niemczech, czemu więc Polacy lubiący niemiecki Rammstein, nie mieli by lubić neofolku? Jak się okazało, sam temat dotyczący neofolku był dosyć dziwny… Ludzie ładowali tam i owszem Current 93 czy Death In June (jak się dowiedziałam zeszłego dnia, flagowe przykłady gatunku), ale także trafiłam na starą dobrą Wardrune a także moją kochaną Negurę Bunget – i jedno, i drugie, czymkolwiek są, na pewno nie są neofolkiem. Podobnie jak cała gama innych zespołów tam umieszczonych – w przewadze niemieckich kapel grających różne wariację folk metalu, często przekraczając jego granice. Ale.

Jeden zespół przykuł moją uwagę. Przykuwa ją do dziś. I przykuwać będzie. Od czasów Huntera nie przeżyłam podobnego „objawienia”. Otóż, wśród zarośniętych germańskich bardów i kilku psychopatów wyglądających jak jaskiniowi Power Rangers, znalazłam Ich.

Ubrani w XIX-wieczne stroje. Nie grający ale, mówiąc ordynarnie, nak**wiający na instrumentach zgoła się do tego nie nadających (wiolonczela, kontrabas, klarnet). I do tego oryginalne, w miarę rocowe brzmienie, chodź jedynym rocowym instrumentem jest tam perkusja. Teksty zarówno po niemiecku jak i po angielsku. Po za tym, po raz pierwszy widziałam jak ktoś headbanginguje grając na wiolonczeli. Bardzo Widowiskowe. Wygląda to na tyle wspaniale, że moim ulubieńcem od razu stał się wspaniały Graf Lindorf, który nawet nazywa się wspaniale. 



Coppeliusa polecam, nawet zdeklarowanym anty-szwabą!

NOWE ŻYCIE

Niczym się nie przejmuje. Chorobę zaćpałam gripexem. Kiedy tylko mogę słucham Coppeliusa. Dyplom idzie powoli, ALE DO PRZODU. Wciąż jestem Jedną z Klasowych Potęg Haszowych. A o reszcie przedmiotów i egzaminie na prawo jazdy po prostu nie myślę. Nie myślę. Magia.

2 komentarze:

  1. No, i proszę, jak to miło się nie przejmować :) Ale, Włóczuś, dla mnie to oczywiste, że zawsze dasz radę :)
    Rzeczywiście, dobrze mi na blogspocie :) I od razu podskoczyły mi statystyki. Przeznaczenie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale się cieszę, ze dajesz radę! w istocie zazdroszczę Ci owego objawienia. ja jak na razie wciąż jestem na etapie depresyjnym, a DOSŁOWNIE WSZYSTKO wkoło tylko temu sprzyja. powodzenia, mój zacny wikingu! podbijaj świat pracą dyplomową, czy co wy to tam macie... ajeee! :)

    OdpowiedzUsuń