26.09.2012

Antena Partenos


ZDAŁAM
P R A W O   J A Z D Y
NIEWIERZĘ
ALE ZDAŁAM
ZA PIERWSZYM RAZEM
Z D A Ł A M

Egzaminatora po prostu urzekła moja historia. Kiedy się dowiedział, że biedna Włóczka chodzi do plastyka i nie spała całą noc bo się stresowała, a na studia chce iść do Cieszyna, na grafikę, i ogólnie wygląda na rozchwianą emocjonalnie artystkę, która z całą pewnością dokona żywota w iście widowiskowym stylu jeżeli dostanie wynik N E G A T Y W N Y. Mój ciemny, płytki umysł przyjmuje takie wyjaśnienie, odsuwając na bok wszystkie legendy o „limitach” które dostają egzaminatorzy - a co za tym idzie, nie spotykanym w mojej egzystencji szczęściu.

A kiedy usłyszałam „zaliczę to pani”… to aż mi się celulit na mózgu wygładził.
Dzień Śmierci Dniem Złamania Systemu.
Mam wrażenie jakbym przemyciła 6kg kokainy przez granicę.

***

Nowy szablon, KONSERWATYWNY. Niedorzeczny pingwin na pięknej kanapie z zabytkową babcią. Podrasowane w Photoshopie.

Wróciłam o 14 do domu. Nie miałam głowy do projektowania. Poczułam nieodparte i niepokojące pragnienie rozwiązania jakiegoś zadania matematycznego... Więc zrobiłam wszystkie maturalne ćwiczenia które dostaliśmy na ostatniej lekcji. A potem również nie chciało mi się robić projektów. I błądząc tu i tam natrafiłam na te rozbrajającą grafikę. Włóczka pomyślała: "A może by tak nowy szablon?"... resztę już znacie.

***

A w poniedziałek mam plener. I w końcu mogę mieć kwadratowe formaty! 
Bo kwadrat jest idealny, doskonały, wspaniały... K W A D R A T O W Y

***

Kogoś mogła zdziwić "Antena Partenos". To piękna i rozbrajająca literówka odszukana w moich notatkach haszowych z Starożytnej Grecji. Jest to nazwa rzeźby (Fidiasza, jeśli dobrze pamiętam) która w istocie miała się nazywać "ATENĄ Partenos". 

***

Nie ma źle. 
JUŻ nie.

16.09.2012

Savoie


Jeżeli oczekujecie kolejnej notki w której moje gorzkie życie wyleje się jak wnętrzności martwego jelenia właśnie oporządzanego przez wprawnego rzeźnika… to się nie doczekacie.

?!

Tak. Jest wspaniale. Popadłam w histerię. Nic do mnie nie dociera. Przestałam się martwić co będzie za 7 miesięcy, 7 tygodni, 7 dni, 7 godzin… Nawet rzadziej pytam się za ile przerwa. Mam ograniczoną świadomość, jednocześnie wiedząc o tym. To chyba reakcja obronna organizmu. Wydaje mi się to bardzo zgrabnym i eleganckim wyjaśnieniem. Ale nic nie dzieję się bez przyczyny. Zaraz przedstawię jak do tego doszło.

APOGEUM

Haszowy wieczorek dnia 07.09. „Tradycja wieczorków haszowych”. Brzmi jak spotkanie bandy ćpunów na rytualnym odlocie w każdy piątek ich marnego życia. W istocie wiele to się nie różni. Banda uczniów plastyka umawia się na wspólną naukę historii sztuki, która z poddańczym uwielbieniem nazywana jest „haszem”. Od tego roku wieczorki legalnie i otwarcie mogą być wzbogacone o kilka procent. Działa to niemal jak sztuczka z osłem i marchewką, a w roli tyczki i sznurka występuje nasza wyobraźnia która wytrwale twierdzi że „jeszcze się nie schłodziło”. Przebrnęliśmy przez barok w Niemczech, Hiszpanii, Flandrii oraz Holandii. A po chwili nie uwagi jedno piwo było wypite, a drugie napoczęte. Następną godzinę spędziliśmy na utwierdzaniu się w przekonaniu że nikt nie ma gorzej od nas.

OCZYSZCZENIE

Następnego ranka obudziłam się z katarem, kaszlem i całą gamą objawów przeziębienia i grypy. Masz tu te: "jeszcze się nie schłodziło". Pochwaliłam swoją głupotę i przez resztę dnia wysmarkałam cały domowy zapas chusteczek oraz jedną rolkę papieru toaletowego. W przerwach starałam się skompletować  „wstępną dokumentację pracy dyplomowej” (brzmi to niesłychanie dostojnie). Najpierw wspomnę że ostatecznie zdecydowałam się na „projektowanie” Tenhi. Nie jest to żaden black metal, viking metal, ani nawet metal. To po prostu piękna muzyka prosto znad finlandzkich jezior, którą z wielkim żalem wciskam do szerokiego wora neofolku. Bo gdzieś musiałam ich wcisnąć, między innymi na tym polega ta cała dokumentacja - muszę znaleźć, przepisać i wydrukować informacje takie jak charakterystyka zespołu, czy chociażby historia gatunku itd.

OBJAWIENIE

W niedziele (09.09.) poszukiwałam innych przedstawicieli neofolku (robiłam to nie tylko ze względu na nieuniknioną ciekawość, lecz takiej listy również potrzebowałam do dokumentacji). Przeglądając wyniki wyszukiwania trafiłam na forum na stronie jakiegoś polskiego funclubu Rammsteina. Jak już zdążyłam się dowiedzieć, najwięcej fanów takiej muzyki jest w Niemczech, czemu więc Polacy lubiący niemiecki Rammstein, nie mieli by lubić neofolku? Jak się okazało, sam temat dotyczący neofolku był dosyć dziwny… Ludzie ładowali tam i owszem Current 93 czy Death In June (jak się dowiedziałam zeszłego dnia, flagowe przykłady gatunku), ale także trafiłam na starą dobrą Wardrune a także moją kochaną Negurę Bunget – i jedno, i drugie, czymkolwiek są, na pewno nie są neofolkiem. Podobnie jak cała gama innych zespołów tam umieszczonych – w przewadze niemieckich kapel grających różne wariację folk metalu, często przekraczając jego granice. Ale.

Jeden zespół przykuł moją uwagę. Przykuwa ją do dziś. I przykuwać będzie. Od czasów Huntera nie przeżyłam podobnego „objawienia”. Otóż, wśród zarośniętych germańskich bardów i kilku psychopatów wyglądających jak jaskiniowi Power Rangers, znalazłam Ich.

Ubrani w XIX-wieczne stroje. Nie grający ale, mówiąc ordynarnie, nak**wiający na instrumentach zgoła się do tego nie nadających (wiolonczela, kontrabas, klarnet). I do tego oryginalne, w miarę rocowe brzmienie, chodź jedynym rocowym instrumentem jest tam perkusja. Teksty zarówno po niemiecku jak i po angielsku. Po za tym, po raz pierwszy widziałam jak ktoś headbanginguje grając na wiolonczeli. Bardzo Widowiskowe. Wygląda to na tyle wspaniale, że moim ulubieńcem od razu stał się wspaniały Graf Lindorf, który nawet nazywa się wspaniale. 



Coppeliusa polecam, nawet zdeklarowanym anty-szwabą!

NOWE ŻYCIE

Niczym się nie przejmuje. Chorobę zaćpałam gripexem. Kiedy tylko mogę słucham Coppeliusa. Dyplom idzie powoli, ALE DO PRZODU. Wciąż jestem Jedną z Klasowych Potęg Haszowych. A o reszcie przedmiotów i egzaminie na prawo jazdy po prostu nie myślę. Nie myślę. Magia.

3.09.2012

"Ruchome schody jechały powoli (...)"


Oj krucho.

*****

Nie sądziłam że dzisiejszy poranek wykręci mnie na lewą stronę. Po zjedzeniu śniadania spróbowałam się uśmiechnąć. Jak się okazało, był to jeden z najbardziej krzywych i wymuszonych uśmiechów w historii mojego życia. Zaprzestałam więc tych prób. Spakowałam parasol (wiedząc że jak tak zrobię, deszcz na pewno nie spadnie). Podpięłam słuchawki. Wyszłam z domu. A, że szkoda pieniędzy na komunikacje miejską… poszłam na nogach (mamy nowego, mobilnego kanara który po prostu mieszka w lipnickich autobusach). 30-minutowy spacerek… z odciskami na piętach. Kiedy sobie o nich przypomniałam, solaris ostentacyjnie wolno przejechał obok mnie. Gdyby autobusy miały twarze, na jego dostrzegłabym szyderczy uśmieszek. Stałam tak przez chwilę czekając aż ktoś mnie jeszcze dobije, aż zdałam sobie sprawę że budzę pewne zainteresowanie wśród robotników dzielnie odpoczywających po drugiej stronie drogi. Super. Czemu to choć raz nie mogą być wikingowie?! Zacisnęłam zęby i ruszyłam w kierunku zakrętu za którym zniknęła eMZetKa.

 Po jakimś czasie byłam prawie na miejscu. Po drodze wstąpiłam do piekarni którą odwiedzam tylko w czasie roku szkolnego. Sama nie wiem skąd znalazłam w sobie tak wielkie pokłady życzliwości i radości. Pięknie powiedziałam „dzień dobry”, elegancko rozkładając akcenty na poszczególne sylaby. W odpowiedzi usłyszałam równie serdeczne „dzień dobry” – była to pierwsza-miła-rzecz która spotkała mnie tego dnia. „Poproszę ciasto francuskie z serem” (nie spodziewaliście się tak subtelnego zakupu z moje strony, co?). Kiedy płaciłam ekspedientka życzyła mi rozwalająco „smacznego”. Powiedziała to absolutnie szczerze. Tak. Do była druga-miła-rzecz która mnie spotkała tego dnia. Niemal poprawił mi się humor.

Niemal. Po wyjściu na ulice, dostrzegłam majaczący na niedalekim horyzoncie gmach plastyka. Później zobaczyłam zbity tłum ludzi tarasujących wąskie chodniki po obu stronach drogi. Przeszkodę należało pokonać siłą – po raz kolejny tego dnia żałowałam że nie mam przy sobie maczugi albo jakiegoś CeKaeMa...

A kiedy znalazłam się po ciężkiej podróży przed „Bramami Mordoru”… wyobraziłam sobie jakiegoś Pakistańczyka który nagle pojawia się na ulicy i pruje do mnie z uzi. Super. Wspaniale k****. To na pewno będzie udany rok…

*****

Dyplom dyplomem. Włóczka włóczką. Niezdecydowanie niezdecydowaniem.
Już kilkanaście razy zmieniałam koncepcje. Dziś. Tak, DZIŚ znowu to uczyniłam. Jutro mam prawdopodobnie przedstawić jakieś projekty. I zamiast myśleć to siedzę i klepie w klawiaturę. Wspaniale. Och.  

*****

Egzamin na prawo jazdy. Teoria i praktyka. Jednego dnia. Dnia w którym świat przestanie istnieć. 26 września Dniem Śmierci. Hura.

*****



Po za tym. Ja naprawdę zamierzam przeżyć ten rok. Obiecano mi nowy komputer jak zdam maturę. 

Nowy komputer = Skyrim!



Fus Ro Dah!