Oj krucho.
*****
Nie sądziłam że dzisiejszy poranek wykręci mnie na lewą
stronę. Po zjedzeniu śniadania spróbowałam się uśmiechnąć. Jak się okazało, był
to jeden z najbardziej krzywych i wymuszonych uśmiechów w historii mojego
życia. Zaprzestałam więc tych prób. Spakowałam parasol (wiedząc że jak tak
zrobię, deszcz na pewno nie spadnie). Podpięłam słuchawki. Wyszłam z domu. A, że szkoda pieniędzy na komunikacje miejską… poszłam na nogach (mamy nowego,
mobilnego kanara który po prostu mieszka w lipnickich autobusach). 30-minutowy
spacerek… z odciskami na piętach. Kiedy sobie o nich przypomniałam, solaris
ostentacyjnie wolno przejechał obok mnie. Gdyby autobusy miały twarze, na jego dostrzegłabym szyderczy uśmieszek. Stałam tak przez chwilę czekając aż ktoś mnie
jeszcze dobije, aż zdałam sobie sprawę że budzę pewne zainteresowanie wśród
robotników dzielnie odpoczywających po drugiej stronie drogi. Super. Czemu to
choć raz nie mogą być wikingowie?! Zacisnęłam zęby i ruszyłam w kierunku
zakrętu za którym zniknęła eMZetKa.
Po jakimś czasie
byłam prawie na miejscu. Po drodze wstąpiłam do piekarni którą odwiedzam tylko
w czasie roku szkolnego. Sama nie wiem skąd znalazłam w sobie tak wielkie
pokłady życzliwości i radości. Pięknie powiedziałam „dzień dobry”, elegancko
rozkładając akcenty na poszczególne sylaby. W odpowiedzi usłyszałam równie
serdeczne „dzień dobry” – była to pierwsza-miła-rzecz która spotkała mnie tego
dnia. „Poproszę ciasto francuskie z serem” (nie spodziewaliście się tak subtelnego
zakupu z moje strony, co?). Kiedy płaciłam ekspedientka życzyła mi rozwalająco „smacznego”. Powiedziała to absolutnie szczerze. Tak. Do była
druga-miła-rzecz która mnie spotkała tego dnia. Niemal poprawił mi się humor.
Niemal. Po wyjściu na ulice, dostrzegłam majaczący na
niedalekim horyzoncie gmach plastyka. Później zobaczyłam zbity tłum ludzi tarasujących
wąskie chodniki po obu stronach drogi. Przeszkodę należało pokonać siłą – po raz
kolejny tego dnia żałowałam że nie mam przy sobie maczugi albo jakiegoś
CeKaeMa...
A kiedy znalazłam się po ciężkiej podróży przed „Bramami Mordoru”… wyobraziłam sobie jakiegoś Pakistańczyka który nagle pojawia się na ulicy i pruje do mnie z uzi. Super. Wspaniale k****. To na pewno będzie udany rok…
*****
Dyplom dyplomem. Włóczka włóczką. Niezdecydowanie
niezdecydowaniem.
Już kilkanaście razy zmieniałam koncepcje. Dziś. Tak, DZIŚ
znowu to uczyniłam. Jutro mam prawdopodobnie przedstawić jakieś projekty. I
zamiast myśleć to siedzę i klepie w klawiaturę. Wspaniale. Och.
*****
Egzamin na prawo jazdy. Teoria i praktyka. Jednego dnia.
Dnia w którym świat przestanie istnieć. 26 września Dniem Śmierci. Hura.
*****
Po za tym. Ja naprawdę zamierzam przeżyć ten rok. Obiecano mi nowy komputer jak zdam maturę.
Nowy komputer = Skyrim!
Fus Ro Dah!
Fus Ro Dah!
umieram. świat mnie dobija i paraliżuje. wybacz, że to powiem, ale naprawdę ciepło się robi na sercu wiedząc, że jesteś i czytając Twoje teksty, nieraz wywołujące u mnie histeryczny śmiech, który w zasadzie nie ma podstaw by istnieć :) gadałam z Elizą o tym żeby się spotkać - szkoła zwaliła mi się na głowę, a Eliza wyjeżdża do Irlandii w przyszłym tygodniu. chyba będzie trzeba to odłożyć :(((
OdpowiedzUsuńPoczątek roku wszyscy przeżywamy tak samo - z lekką nostalgią :) Mam ochotę na ciasto francuskie -.- A Ty, Włóczku, się nic nie przejmuj lewem jazdy czy matórom :D Matóra to bsdurrrra :D Pozdrawiam Cię :)
OdpowiedzUsuń