Witam
Ostatnio działy się po prostu dziwne rzeczy. W pewnym
stopniu wywróciły moje poniekąd poukładane życie i nawet nie pomogły wstać. Na
dodatek mnie okradły. Echh, te rzeczy.
Po w miarę samodzielnym otrzepaniu się, nadszedł czas na
refleksję. Można powiedzieć że usiadłam na krawężniku życia i zaczęłam się zastanawiać.
Czy doszłam do zbawczej konkluzji? NIE. Nawet teraz, z szerszej perspektywy czasowej
wciąż nie wiem czy aby na pewno moja zapobiegliwość uczyniła mnie
szczęśliwszą.
Postanowiłam odreagować. Poszłam do „rudego” poskakać w pogo
i napić się piwa. Tym samym uroczyście kończąc festiwal umartwiania.
Choć nie do końca.
ALE. Pracuje nad tym. Chyba nawet całkiem dosłownie.
Obecnie chodzę do pracy. Tak, Włóczka ma pracę. PIERWSZĄ w
życiu. To historyczna chwila. Jestem ulotkarzem. Ale nie takim zwykłym. Jedynym bielskim ulotkarzem który czerpię cholerną radość z rozdawania tych cholernych
ulotek. Mimo bolących mięśni, spalonych łydek i nosa, niekiedy głodu. Kiedy
ludzie biorą ulotkę to tak mi jakoś się miło robi. Pierwszego dnia w pracy
naszła mnie nawet refleksja że zamiast ulotek rozdaje uśmiechy…
Czysta psychoza. Śmiejcie się, to jest śmieszne. Nigdy nie
spodziewałam się że z aspołecznego, pesymistycznego i ponurego człowieka stanę
się radosną i uśmiechniętą ulotkarką która powie „dziękuje” nawet jeżeli
przejdziesz obok i nawet na nią nie spojrzysz. Naprawdę lubię te prace…
Sama się siebie boję.
Do tego stopnia mi się spodobała, że zrobiło mi się smutno
kiedy udało mi się dostać na studia i dotarło do mnie że nie będę mogła rozdawać
ulotek przez cały kolejny rok…
Właśnie, studia. Dostałam się do Cieszyna na grafikę.
Teoretycznie miało pójść bez problemu, praktycznie nie wiem do końca jakie
kryteria oceniania były przyjęte. Nic, nie ważne. Jestem studentem. Czy mi się
to podoba, czy też nie.
***
A jeszcze coś. Dziękuje za życzenia urodzinowe, bo chyba
tego nie zrobiłam jeszcze jakoś tak publicznie. Dziękuje za prezenty, jak
zwykle trafione. W tym roku hitem okazała się rękawica kuchenna - zrozumiałam przekaz. "Włóczka, won do kuchni piec murzynka".
***
Nie lubię takich postów kiedy ktoś pisze coś niejasno, co
rozumie jedynie garstka ludzi będących „na bieżąco”. Tak, tego postu też nie
lubię.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa bieżąco co prawda nie jestem, ale w miarę pojmuję - gdy pragnę napisać coś o swoim stanie wewnętrznym, również jest to średnio zrozumiałe.
OdpowiedzUsuńAle udało mi się zauważyć, że jesteś na podobnym etapie, powrotu do normalności mniej więcej. Szczerze mówiąc jest to ciekawy czas.
Noo i jeśli ma się do tego taką, z tego co czytam pozytywną terapię jak rozdawanie ulotek - cóż. ;)
Studentka mówisz? Hmm.. to brzmi tak poważnie, zupełnie nie adekwatnie do tego co tam się będzie za pewne podczas tych studiów dziać.
P.S: Piwo to prawie najpiękniejsza rzecz na tym świecie. ;D
(Poprzedni kom usunąłem, bo zauważyłem taki błąd, że aż wstyd.)
oj tam, oj tam. moje posty właśnie takie są - niejasne, a jakoś dajesz ze mną radę! ;D poza tym, to nie nasza wina że Twój murzynek pobija wszystkie inne wypieki... a, co do refleksji. chyba trzeba na prawdę wiele w życiu przeżyć, poczuć żeby móc to jakoś wykorzystać - wyobraź sobie, jak małe doświadczenie w tym mamy. niemniej jednak aż się miło człowiekowi robi na sercu widząc taką uśmiechniętą Włóczkę, która doznaje niezwykłego uczucia szczęścia podczas tak prostej czynności jak wpychanie ludziom prostych i denerwujących ulotek <3
OdpowiedzUsuńPiecz murzynka <3 Student! Przepełnia mnie duma, mój mały Włóczek, tak niedawno był taki tyci, tyci... <3
OdpowiedzUsuń